środa, 30 stycznia 2013

piątek, 18 stycznia 2013

czerwony raport

Roztopy przyniosły w tym roku wiele powodzi. Mamy jednakże nadzieję na rychłe wody odparowanie i z niecierpliwością wyczekujemy czarnej żyznej gleby, która będzie to jednym z promyków nadziei przyświecającym nam cel podczas żmudnych i pracochłonnych prac naprawczych po kataklizmie. Ludzie zdają się być niezłomni. Ramię w ramię, w imię lepszego jutra, bratersko wspierając się w trudniejszych chwilach, udowadniają ile siły przynosi działanie w grupie. Doskonale również przychodzi im wycena sytuacji, to jest: komu należy pomóc w trybie priorytetowym i nie cierpiąc zwłoki biorą się do roboty. Szerząc przy tym aurę dobrego nastroju (gdzieniegdzie słychać utrudzone, lecz i radosne pogwizdywanie) podnoszą na duchu tych, dla których tegoroczna wiosna stała się źródłem łez, a nie jak być powinno, uśmiechu. Prace więc idą znakomicie, bo już niektóre gospodarstwa zajęte są sprawunkami wyłącznie własnych wysiewów i liczenia trzody. Wspominając o bydle, należy zauważyć, iż szczęśliwe uchowało się każde zwierzę i nikt nie ucierpiał z powodu straty krowy, świni, kozy, czy nawet kury. Najgroźniejszym zdaje się być wypadek, w którym to przewróciła się łódź ze starostą, a ten podtopiwszy się niemało, rychło został przetransportowany do gospody pobliskiej internistki. Tam odzyskawszy pełnię sił naśmiewał się wielce z własnego gapiostwa i wrócił do swych obowiązków administracyjnych.
Ze sprawozdania wynika więc, iż kataklizm nasz okazał się być równie dobry, co i zły w skutkach. Bo czymże są zniszczenia w starciu z mocą ludzkiej pomocy? Ta wiosenna komplikacja z pewnością długo będzie odbijała się echem, bynajmniej nie złym, gdyż we wspomnieniach, to te wszelkie uśmiechy po tragedii, jak i wspólny strach łączący się w oczach dotkniętych nią mieszkańców, zostaną na długo. Cała ta praca, to praca grupowa, dowód siły i czysty rozkwit braterskich uczuć.

czwartek, 10 stycznia 2013

zapomniałem

zacisnęły się płuca
nie, ja je zapadłem
wbiłem jaźń komórek wskroś
wpięły się i parząc płuca

zabolało
wyparzyło

blisko później
w biegu czasu
tchnąłem
mróz w obolałe przestrzenie

klęczę niepokornie
nie zaszczycam góry wzrokiem
w grudzie asfaltu
grzebię zdzieram
wygryzam co moje

na czworaka dziko
szukam śladów bycia
tym kim zapomniałem się stać

zaślepiony
zwracam światu pawiem
wszystko
do ostatniej kropli
żółci i goryczy


czwartek, 3 stycznia 2013

tak lepiej

zaczynam mieć przeczucie, że cały sens istnienia świata mieszam wraz z gotującym się grochem na zupę. robienie 'nic' sprawia wiele przyjemności. trochę czystości, kilka przełożonych z miejsca na miejsce przedmiotów i świat nabiera barw. potem chwila regeneracji w gorącej wodzie, wraz z którą bez reszty zapominam o nihilizmie, szybko zmywam jego resztki z dawno niemytych włosów. ocieram ciało z pauz między tymi smętnymi wierszami. pozwalam sobie na bezmyślności i odrobinę przyziemności szczotkując zęby. nie zastanawiam się też na upływem czasu kiedy przyglądam się twarzy, dostrzegając każdy szkopuł jej struktury nie myślę o kruchości istnienia.
są więc momenty błogiej ciszy jestestwa w bladym dniu i ciasnej nocy. orientując się, że jest późno, powtarzam jak mantrę listę spraw, które zamierzam załatwić dnia następnego. z obawą zastanawiam się, czy i jutro będę pamiętał o leczniczym działaniu czynności na wszelakie melancholie.
wstanę. usmażę dwa jajka (nie zastanawiając się czy pierwsza była kura). obudzę się zaraz po drugim łyku kawy i będę prosty. chcę być prosty, zwykły. chcę marznąć, pocić się. pieprzyć głupoty. chcę myśleć mniej.

tak
niestety

lepiej.