Bez problemu przychodzi nam linczować ludzi. Wystarczy się potknąć, aby zaraz nadziać się na pręty szyderczych śmiechów. Powiedzieć kilka zdań za dużo, aby ktoś miał kilka dodatkowych spostrzeżeń szlifujących bezbłędność własnej osoby. Gorzej jeszcze gdy zdania cedzimy przez, dodające świstu wypowiedziom, zęby. Emocje później krążą jak sępy i czekają, aż dobre stanie się codzienne, spowszednieje jak ludzka padlina pustynna. Łatwo opierać swoje jestestwo na historiach i słowach cudzych. Odganiać, latające jak muchy, konsekwencje własnego fetoru. On jednak nie maleje podczas tych prób udowodnienia, że ktoś nosi za sobą więcej smrodu. Każdy ma swoje brudy, ale wciąż chyba mało, skoro insze wydają się być tak fascynujące.
Nie sztuka upubliczniać. Łatwo doprowadzić do fermentacji. Niech się kisi, komu z własnym sobą źle. Komu tak brak zainteresowania sobą, że wszystko cudze zdaje się dostarczać więcej rozrywki.
Radziłbym zająć się jednak własnym brudem, smrodem. Przedmioty długo nie myte niszczeją, obrastają warstwą nie do zmycia. Tym bardziej gdy dokłada się do własnych nieczystości wszelkie inne.
Sprawdzają się później banały babcine, te z rodzaju: "Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie". Bywa, że coś zaczyna się później rozumieć i można zerwać z fachem szambiarza w porę. Bywa też, że smród za życia zdaje się mniejszy niż ten trupi.
2 komentarze:
napisałbym, że rzecz nie w szlifowaniu własnej bezbłędności. to taka forma pocieszenia, przy zerowych kosztach produkcji. jednak szkody w środowisku ogromne.
nikt w amoku zajebistości własnego bytu nie przyzna się stanu wymagającego pocieszania. ale fakt. "zerowe koszta produkcji" skojarzyły mi się korporacje i wyzysk ludzi w fabrykach. ^^
Prześlij komentarz