patrzę jak mnoży się
powierzchnia skóry
ciągnie się jak wspomnienia
oczy jakby
są ale mniejsze
jakby oczy
chyliły się
jak co dzień o zmroku
usta schną
smagane lotnością słów
milkną
nie łaknąc już pocałunków
skąpią dawnej objętości
wszystko chyli się
ku dołowi
nieuniknionemu
garbi się człowiek
kuli i kurczy w sobie
jakby błagał "dość! już starczy"
boję się
chciałbym tak
jak ci starcy z filmów
i licznych opowiadań
wylegiwać się
i ze spokojem żegnać słońce
jak oni
dość infantylnie
czerpać radość
z płodu ziemi
w której nadchodzi im spocząć
chciałbym lotności ich ducha
który bywa że umyka już
na eskapady z wiecznością
żeby płynęło i umykało
życie bez winy
bez strat
ze śmiercią u boku
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz