Walentynki. Dzień miłości, czy może pizdy i chuja? Trudno stwierdzić. Widzę Łysego jak idzie z różą dla Gochy kupioną na Sprzymierzonych, przepraszam, na Placu Szarych Szeregów. Wyszedł z roboty i z mózgiem rządnym doraźnej dawki oksytocyny, drogą wolnych skojarzeń uznał, że czerwona róża zapewni mu szybki wjazd w nabrzmiałe płatki Gosinego łona. Gocha, niczego nie świadoma, siedziała, poznawała świat wczytując się w statusy psiapsiółek i niewinnie (tym samym dość kłamliwie) kręciła na palcu loka. Ale nie róbmy z Gochy dziewczyny, która ma w życiu łatwo. Biedna przecież, na sam tył swojej pękatej, tapirowanej głowy spychała lęk, że Łysy dziś nie zagości i generalnie to jedynym chujem jaki dziś zawita w jej strony, będzie ten wykrzyczany do smartfona. Ale Łysy to chłop na schwał. Spisał się chłopak i w akompaniamencie mrowiącego krocza, sprawi, że Gocha dostanie swoje Walentynki, z transportem do samego jej środka. Cud miód. Dzięki Walenty. Gocha mówi, że jej marzenia (w całej swej naturalistycznej postaci) wobec tegoż dnia zostały dobitnie spełnione. Na ścianie.
Happy Valentine's Day!
1 komentarz:
żądza
Prześlij komentarz