wznosząc się na szczyty swej wytrzymałości,
wreszcie sięgając zenitu skarpy załamania
zacząłem lot powolny opad w atmosferze cząstek
opium wonie
sępy rozkojarzeń
a mi lecieć w dół
w gwiazdy upadłe
aby zalec tam i rozpalić się
jarzyć ciepłym światłem
roztopić się w jądrze
dać przepełnić
w formie pyłu póki co
bez woli daję się
widzę rzeczy i sprawy
ich właścicieli i świat
rozcząstkowany nierówno
coraz dalej coraz malej
co koniec świata
spadają w tempie zastraszającym
te wartości i rzeczoznawcy
a w górę widzę
zaczyna kapać lawa
zawieszony między obrotem
spraw proszę powiew
zdmuchnij mnie ze swojego
do mety mojego opadania
bo mi być pyłem
i mi spłonąć
godzi się najbardziej
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz